Taka tam podwieczorna 77-tka z gatunku przyjemnych bardzo. Sprawdziłem drogę Smyków - Radoszyce bo wylali tam nowy asfalt, ale okazało się że nowej drogi jest tylko z pół km, a tak to jest trzęsawisko jak było. No ale zawsze coś... Ogółem bardzo sympatyczna rundka. Do tego cały czas miałem w głowie wczorajsze MŚ, tak się szło zamyślić że nawet nie wiem kiedy uleciało te 2,5 godziny kręcenia...
Po rosole pobujałem się chwilkę, tak by zdążyć na MŚ. Miałem 3 dni bez roweru i już mnie rozsadzało ciśnienie na kręcenie :P Zrobiłem podjazd pod Chęcinami, za każdym razem jedzie mi się go coraz łatwiej. Ogółem przyjemna odprężająca pętla, przyzwoite średnie w prędkości i w pulsie.
Zamontowałem kamerkę na kasku, a tak sobie dla odmiany. Ładne ujęcia robi ale jakoś ciężej na karku się zrobiło, no i ogólnie jakoś dziwnie. Także zostaję z montażem na kierownicy, może trochę skoryguję ustawienie.
Mało ostatnio śmigam no i najbliższa pogoda nie będzie rozpieszczać, więc dzisiaj trzeba było pyknąć stówkę. Pojechałem odwiedzić dwie gminy na których mnie jeszcze nie było - na Rudej Malenieckiej nie było nic szczególnego, ale na Fałkowie i okolicach było na czym zawiesić oko. Tu się zatrzymałem na pierwszą i jak się okazało jedyną przerwę - na jabolo i winogrona.
Za Lipą w stronę Radoszyc po trzęsawisku. Normalnie można tamtędy poprowadzić wyścig Paris-Roubaix przez Lipę. Nigdy mnie tak nie wytrzepało jak dzisiaj. Szkoda bo okolica jest bardzo ładna, same takie stare drewniane leśne wsie, rozległe polany i inne duperele które mi przypominają dzieciństwo.
Od Radoszyc do domu to już właściwie formalność bo z przodu napitalał zimny wiatr, gardło szybko stygło, trzeba było grzać ręcznie by się nie rozchorować.
Na Masę i z powrotem. Jechałem Białogonem bo w świetle remontów w okolicy Grunwaldzkiej tak jest o wiele płynniej, może stąd ta dziwnie wysoka jak na miasto średnia prędkość. Znikomy ruch uliczny i zerowy wiatr na pewno trochę pomogły, a i poprawiły humor na resztę dnia.
Na Krasocin zobaczyć kilka km bocznych dróżek, w sumie wyszło z 10 km nowości. Jakoś ciężko mi się jechało, z takim oporem w nogach... Do tego złapał mnie ból zatok i chyba ubrałem się za ciepło. Suma tych wszystkich czynników nie sprawi że będę dobrze wspominał ten trening, ale w sumie bywało gorzej.
Zostałem zmuszony do zjedzenia kiełbasek, więc zmusiłem się do jazdy mimo że nie miałem na to ochoty z powodu wiatru. Zrobiłem krótką pętlę bo na tyle starczyło dnia. Ogółem wycieczka bardzo udana, odprężająca, przy dobrej średniej, na plus gigant.
Takie tam niedzielne kręconko, po okolicznych wsiach które mocno kojarzą mi się właśnie z takim spokojnym niedzielnym wypadem. Wiało jak w Kieleckim, ale obrałem taką trasę żeby często zmieniać kierunek jazdy, więc udało się zminimalizować wpływ wiatru. Ogólnie wycieczka - nie to że na plus - ale na 100 plusów, jedna z najprzyjemniejszych w tym roku, dużo życia na ulicach, noga pięknie podawała, tętno poza finiszem nie przekroczyło nawet 160, humor poprawiony na resztę dnia...
Najpierw pokręciłem się po wsiach za Łopusznem na których jeszcze mnie nie było - Marianów, Jakubów, Brygidów, Karolinów, Wojciechów, Ewelinów, Antonielów o.0 Teren płaski jak stół, nic szczególnego ale całkiem tam ładnie. Potem zajechałem na Mnin, do tej pory byłem tam tylko raz, podobają mi się te okolice i są niedaleko, ale stan 'drogi' skutecznie mnie odstrasza.
Okolica jeszcze zielona ale już pewnie nie za długo... Heh a robactwa w powietrzu tyle że co kilometr musiałem się otrzepywać z muszek. Z kasku to można było tego wyciągać garściami.
Ostatni tegoroczny cel zaliczony, nabiłem dziś drugi dystans powyżej 200 km. Padam jeszcze bardziej niż za pierwszą dwusetą, ale ta była milion razy ciekawsza.
Wczorajsze prognozy uświadomiły mnie, że 200-tkę zrobię 'jutro albo nigdy'. Mało spałem, wyjechałem "w punkt 7:51:34", z początku dość zimno, ale nie minęło pół godziny a zrobiło się komfortowo. Do Jędrzejowa nic ciekawego, potem zacząłem jazdę w nowe mi tereny, ale za to jakie...
Przeglądając mapy satelitarne myślałem że do Kazimierzy to będzie 50 km
żmudnego
kręcenia bez większych emocji, a tymczasem w koło było tyle bajecznych obrazków że nie wiedziałem czasami w którą stronę się patrzeć... bardzo mi odpowiada ten teren, pagórek na pagórku, rozległe polany, wszędzie wierzby, dalekie widoki, ruch zerowy, będę tu wracał, może nie aż na taki dystans ale będę jeszcze chciał się tam pokręcić, najlepiej z jakimś dobrym aparatem.
Po drodze zastałem objazd do Kazimierzy, ale dla pojazdów powyżej 3.5 ton, chyba tyle jeszcze nie ważę więc zaryzykowałem i pojechałem zgodnie z planem, no i okazało się że Działoszyce były rozkopane, ale spokojnie dało się przejść te 300 m, więc ryzyko się opłaciło. Sama Kazimierza to bardzo ładne miasto, ale praktycznie cały postój spędziłem w parku, który jest najładniejszy z tych które widziałem do tej pory. Napstrykałem sporo fotek, ale nie do końca oddają urok tego miejsca.
Droga z Kazi do Buska to już w ogóle totalny obłęd, dużo zieleni, w koło pagórkowe polany po horyzont, droga wysokiej jakości z małym ruchem, szybko mi uleciała ta droga. Busko strasznie zatłoczone miasto, w sumie poza ładnymi parkami to nie mijałem tam nic ciekawego, może następnym razem dokładniej obadam co tam jest do zobaczenia. Pińczów ładne małe miasteczko, mniejszy ruch, dla mnie na plus...
Z Pińczowa wyjeżdżałem o 14, do domu zostały ze 2 godziny kręcenia więc pojawiła się perspektywa zdążenia na Vueltę, więc spróbowałem dojechać bez postoju, co okazało się błędem bo po godzinie jazdy odpadałem, przegrzałem się a nogi mi po prostu puchły... Ostatnie 15 km to już katorga, przyszły chmury, zrobiło się chłodniej, trzeba było z jednej strony zawalać by zdążyć przed deszczem, z drugiej strony organizm co 3 kilo prosił o przerwę. Ostatnie 10 minut drogi to już walka żeby zdążyć przed burzą, no i udało się, chociaż wiatr już zaczął robić swoje... W domu zameldowałem się 17:00:00:00, to jeszcze zdążyłem się ogarnąć przed końcówką vuelty :P
Na koniec stały punkt w moich wpisach, w których wyeksplorowałem mnóstwo nowego terenu, czyli najdziwniejsze mijane nazwy miejscowości: Niewiatrowice, Chotelek, Koniecmosty, Hajdaszek, no i prawdziwa perełka...
Wycieczka kosztowała mnie 5.50 zł na picie, całe jedzenie zabrałem ze sobą pod koszulką :P Długo będę ją wspominał, działo się tak wiele że ciężko mi było wszystko spamiętać, tym bardziej doceniam istnienie bikestats, będę mógł sobie wszystko szczegółowo poprzypominać, nawet za lat 150.
No w końcu udało się zrobić jakiś normalniejszy dystans. Warunki bliskie ideału, wybitnie przyjemna wycieczka, przy dobrej średniej, tego mi było trzeba.
Pod Leśnicą mocno wiało z przodu, wtedy wyprzedził mnie jakiś gimb na góralu. Heh podłapałem jego koło i miałem luzik, dobrze mnie osłaniał. Starał się mi uciec, a im bardziej się starał tym dawał mi lepsze koło :D Niedługo potem padł więc szarpnąłem mocniej i mu odjechałem.
Dalej pojechałem na serię szybkich ciętych zakrętów pod Czostkowem, odbiłem na Wiśnicz zwiedzając kilka km nowych asfaltów, no i powrót przez Bolmin, ale nie główną drogą tylko bocznymi na których też mnie jeszcze nie było.
Jestem Damian, na rowerze znany jako Damiano Pantani. Urodzony w Kielcach w 1991 roku, szosowiec ze źródłami w kolarstwie górskim.
KOLARSKI OPĘTANIEC
MIŁOŚNIK ASTRONOMII
KONSERWATYWNY LIBERTARIANIN
Z zawodu programista aplikacji internetowych. Z końcem 2018 odstawiłem bloga, dlatego udostępniłem kod szablonu na forum. Jeśli nie ten, to być może zainteresuje Cię stary szablon. Walić śmiało w razie uwag, moje dane kontaktowe znajdują się na dole.