Przygody z łańcuchemKategoria Do / Ze szkoły / roboty
Piątek, 7 czerwca 2013Komentarze: 0
Był to mój drugi jak dotąd wyjazd na polibudę rowerem ale zapamiętam go równie dobrze jak ten pierwszy...
Już po 5 km przestałem czuć łańcuch, zupełnie tak jak Lance opisywał w książce "Liczy się każda sekunda" :D 20 metrów dalej uświadomiłem sobie że naprawdę jadę bez łańcucha... Rozkuł się i wylądował na asfalcie. Okazało się że jedno ogniwko jest mocno zadrapane, i w tym momencie się wyjaśniło co mi tak ocierało o konika mniej więcej co drugi obrót korbą.
Udało się go w miarę szybko skuć, dokręciłem ogniwko tak, by już się nie ocierało, i pojechałem dalej. Po zajęciach miałem zamiar kupić spinkę i ją na miejscu zamontować. Ale...
Za kolejne 10 km spadł drugi raz... tym razem spokojnie zszedłem z roweru, z zamiarem jego rutynowego skucia, ale to feralne ogniwo było tak przekrzywione, że MATKO BOSKA FATIMSKA!! Nie dało się już z tym nic zrobić, łańcuch w plecak i marszem do szkoły. Na szczęście zostało już tylko 3km, to śmignąłem na rowerze jak na hulajnodze ;)
Po zajęciach poszedłem do warsztatu WSÓŁ Sport po tą spinkę. Kiedy pokazałem mechanikowi łańcuch to aż podskoczył z krzesła xD Dał mi spinkę SRAM za 11 zł, niestety tańszych nie miał, ale przynajmniej mam pewność że się nigdzie nie rozerwie. Wziąłem też drugą na zapas (złotą na szczęście xD), żeby być przygotowanym na każdą ewentualność. Zamontowałem spinkę i ruszyłem z powrotem do domu, tym razem bez przygód :)) a napęd chodzi płynniutko.
W sumie kiedyś to musiało się stać, więc to i tak wielkie szczęście że to było pod centrum miasta, a nie po środku lasu w dzikiej bambusolandii...
Morał tej bajki jest krótki i niektórym znany, nigdy nie jedź bez skuwacza, i miej łańcuch spinany ;)
Już po 5 km przestałem czuć łańcuch, zupełnie tak jak Lance opisywał w książce "Liczy się każda sekunda" :D 20 metrów dalej uświadomiłem sobie że naprawdę jadę bez łańcucha... Rozkuł się i wylądował na asfalcie. Okazało się że jedno ogniwko jest mocno zadrapane, i w tym momencie się wyjaśniło co mi tak ocierało o konika mniej więcej co drugi obrót korbą.
Udało się go w miarę szybko skuć, dokręciłem ogniwko tak, by już się nie ocierało, i pojechałem dalej. Po zajęciach miałem zamiar kupić spinkę i ją na miejscu zamontować. Ale...
Za kolejne 10 km spadł drugi raz... tym razem spokojnie zszedłem z roweru, z zamiarem jego rutynowego skucia, ale to feralne ogniwo było tak przekrzywione, że MATKO BOSKA FATIMSKA!! Nie dało się już z tym nic zrobić, łańcuch w plecak i marszem do szkoły. Na szczęście zostało już tylko 3km, to śmignąłem na rowerze jak na hulajnodze ;)
Po zajęciach poszedłem do warsztatu WSÓŁ Sport po tą spinkę. Kiedy pokazałem mechanikowi łańcuch to aż podskoczył z krzesła xD Dał mi spinkę SRAM za 11 zł, niestety tańszych nie miał, ale przynajmniej mam pewność że się nigdzie nie rozerwie. Wziąłem też drugą na zapas (złotą na szczęście xD), żeby być przygotowanym na każdą ewentualność. Zamontowałem spinkę i ruszyłem z powrotem do domu, tym razem bez przygód :)) a napęd chodzi płynniutko.
W sumie kiedyś to musiało się stać, więc to i tak wielkie szczęście że to było pod centrum miasta, a nie po środku lasu w dzikiej bambusolandii...
Morał tej bajki jest krótki i niektórym znany, nigdy nie jedź bez skuwacza, i miej łańcuch spinany ;)
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.