Po 2 dniach przerwy pojechałem trochę pokręcić. Nieważny dystans, nieważna prędkość, ważne by się trochę rozruszać by sobie zakwasów nie narobić. Po takiej przerwie człowiek nawet nie patrzy jak wiatr wyrywa drzewa, po prostu siada na rower i jedzie.
Po prostu jechałem. Nie ścigałem się sam ze sobą jak to robię zazwyczaj. Nie siłowałem się, i mimo że cały czas mocno wiało z przodu i boku to licznik pokazał dziwnie wysoką średnią jak na tak niski power...
Od samego rana nie zbierało mi się bardzo na przejażdżkę, bo już kręcę 11 dni z rzędu i miałem ochotę po prostu odpocząć. Poza tym pogoda była bardzo nerwowa, także wyczyściłem układ napędowy jak co tydzień i schowałem rower z powrotem.
Pod wieczór wyszło słońce więc coś się jednak hopsnąłem z zamiarem luźnego kręcenia, ale za półmetkiem wyszły chmury i musiałem cisnąć.
Jutro już na bank nigdzie nie jadę choćby było bezchmurnie i bezwietrznie. Trzeba znać trochę umiaru by rower nie szkodził a sprawiał przyjemność. Wprawdzie mięso w nogach jest ubite jak u koksa :D ale kolana mam jak u dziadzi.
To samo co zawsze - wiatr, roboty, częste postoje i inne duperele. Chciałem zobaczyć jak się jedzie drogą rowerową wzdłuż Silnicy by uniknąć jazdy Warszawską, ale to nie był dobry pomysł... Ciężko tam dotrzeć, sama droga jest w nieciekawym stanie, poza tym służy raczej jako chodnik dla pieszych.
Na Politechnikę i z powrotem. Nieźle zaczęło wiać od przodu kiedy wracałem... ale jak to mówią - z górki i z wiatrem każdy pojedzie. Ale ogólnie tak mi się jakoś szybko ostatnio jeździ. Muszę zrobić test antydopingowy, może mi ktoś coś dosypuje do herbaty albo do smaru
Wycentrowałem przednią obręcz po wczorajszym incydencie i pojechałem sprawdzić czy da się na niej jeszcze ścigać... Co ciekawe heh - pobiłem rekord trasy i to mimo wiatrerku :D I mimo tego że zostało małe jajo na obręczy. Nie wiem, może to zasługa tego że się starałem, może tego że nie zabrałem bidonu i narzędziówki, tego że trasę już bardzo dobrze znam, albo pomogło nowe ustawienie bloków...
Pojechałem na Sieniów, dokładnie na taras widokowy pod górą Siniewską (pół kilo 13%). Jeszcze kilka miesięcy temu gdyby mi ktoś powiedział że tam wjadę na rowerze to bym go chyba puknął w czoło, a dzisiaj - udało się :) W potwornych męczarniach ale udało się.
Trzeba było zrobić zjazd z tej samej trony z której wjeżdżałem, bo dalej były tylko gruntówki. Nie spodziewałem się tego ale mój rekord prędkości został pobity. Teraz wynosi
78.90 kph (NIEAKTUALNE). Prawie nie wyrobiłem jednego zakrętu :D Ale żyję :D Za zjazdem dziękowałem Najwyższemu za moje istnienie i że jest taki cudowny wynalazek który się zwie Rower Szosowy.
...ale ten dzień jak każdy inny nie mógł skończyć się zbyt pięknie...
W okolicy zalewu na Strawczynie nie zauważyłem głębokiego rowku w drodze. Wjechałem w niego przy 45kph... No coś potwornego... Silny ból w nadgarstkach to nic, przednia obręcz wygięła się niemiłosiernie w jednym miejscu. Zostało do domu około 12km, no więc co miałem robić? Poluzowałem hamulec i w drogę. Potem zorientowałem się że kierownica jest przekręcona w dół, mimo że dokręciłem ją na fulla w mostku - tak silne było to uderzenie. W tym dniu już nic nie mogło mnie bardziej zdołować, pomijam nawet fakt że pierwsza połowa wycieczki była pod mocny wiatr, który zupełnie ucichł kiedy wracałem i mi nic nie pomógł...
Na razie nie przewiduję nowych wpisów na blogu - przynajmniej dopóki nie kupię klucza i nie wyprostuję tej obręczy.
Miała to być po prostu krótka pętelka by sprawdzić czy wszystko gra po serwisie, ale tempo na początku było tak dobre, że postanowiłem je utrzymać. Nie cisnąłem 'ile fabryka dała', za to przytomnie i żwawo, i uzyskałem prawie rekordowy czas, a to znaczy, że forma rośnie.
Dzisiaj nareszcie zero wiatru, nie pamiętam kiedy było tak ostatnio. Maść na kolana kupiłem i ból zupełnie ustąpił, ale muszę jeszcze zlikwidować jego przyczynę tkwiącą w złym ustawieniu bloków.
Po powrocie z praktyk poleciałem jeszcze na pocztę, to nie opłaca mi się rozdzielać obu wycieczek, wstawiam jako jedną.
W stronę do -> znowu tragicznie wolno, wiatr, korki i inne pierdoły.
Miałem tak dość wszystkiego że myślałem o powrocie pociągiem, ale jadąc na dworzec zorientowałem się że wiatry są sprzyjające :D No więc śmignąłem do domu rowerem i była to bdb decyzja. Super płynnie, mocno, szybko, bez zakłóceń, co w mieście nie zdarza się nigdy.
Gdzieś jak stanąłem na światłach czy cuś, to chyba musiałem nadepnąć na rozgrzaną smołę, przez co tak mi się but wkleił do pedała, że jechało się jak w bloku :D
Jestem Damian, na rowerze znany jako Damiano Pantani. Urodzony w Kielcach w 1991 roku, szosowiec ze źródłami w kolarstwie górskim.
KOLARSKI OPĘTANIEC
MIŁOŚNIK ASTRONOMII
KONSERWATYWNY LIBERTARIANIN
Z zawodu programista aplikacji internetowych. Z końcem 2018 odstawiłem bloga, dlatego udostępniłem kod szablonu na forum. Jeśli nie ten, to być może zainteresuje Cię stary szablon. Walić śmiało w razie uwag, moje dane kontaktowe znajdują się na dole.