Taka tam niedzielna 60-tka. Początek wietrzny zimny i po kiepskiej drodze (wczułem się trochę w Paris Roubaix hehe), bardzo mi się dłużyło. Potem obadałem nowy asfalt który byłby fajnym skrótem na boczne wsie w okolicy Kłucka. Bardzo fajna droga ale zostawili z 600 metrów żwiru... nie stykło kasy na drogę bo chyba jakiemuś wójtowi brakowało do jachtu
Od półmetka do domu za to już wiatr raczej w plecy, i nawet na Strawczynie w okolicy zalewu nowa gładka droga, pięknie się płynęło choć trochę już obolały byłem. Niżej kilka fotek z trasy, do tej pory pachnę sosnami haha
Drugie kręcenie w sezonie. Dzisiaj wiatry kompletnie niekorzystne ale bardzo tego nie odczuwałem bo się odzwyczaiłem od jazdy na powietrzu Dopiero poczułem patrząc na dane z licznika hehe. Ogółem OK, niżej efekty moich zimowych przestojów w poprzedniej pracy
Pierwszy raz na zewnątrz w tym roku. W ciągu zimy przejechałem na nowym trenażerze więcej godzin niż w całym zeszłym sezonie (w tym miesiąc w Zwift), a były to bardzo wartościowe godziny, noga jest ubita jak za najlepszych lat. Pierwszy raz miałem styczność z pomiarem mocy i zapewne do lata sprezentuje sobie jakiś do roweru, bardzo fajna sprawa.
Zwift może się wydawać nieprzydatny a tymczasem tak zmienia trening stacjonarny, że kolejnej zimy bez Zwifta sobie nie wyobrażam. Odkryłem przy okazji że najlepiej mi idą... sprinty
których de facto nigdy nie próbowałem na drodze. Parę razy nawet miałem najlepszy czas (fot. niżej, zielona koszulka hehe). Poza tym w czasówce nieźle mi idzie ale to już wiedziałem.
Co do dzisiaj to myślałem że fruwam po prostu, jakbym siedział a rower sam jechał, nie pamiętam żebym kiedykolwiek zaczynał sezon z 31 km/h!! A pod górę to jechałem jak po płaskim... Tylko tyle że muszę od nowa uczyć się prowadzić rower w linii prostej, miotało mną jak szatan!
Cóż, o ile poprzedni sezon był katastrofą o której nie chcę pamiętać to ten zapowiada się wyjątkowo. Zmieniłem pracodawcę przechodząc na pracę zdalną więc i czasu będzie więcej. A zarobki to już w ogóle odległy kosmos
To i upgrady będą.
Aa i Ps. zrobiłem nowy szablon, mam nadzieję że się podobuje
Stary
udostępniłem na forum bo za długo nad nim pracowałem by poszedł do kosza.
Kurde mol, tak się super kręciło, to mógł być jeden z lepszych dni życia a tu taka katastrofa. Będzie o czym wspominać, ale od początku...
Pojechałem na zachód zobaczyć trochę nowego terenu. No i nie zawiodłem się, no piękne okolice, w Rogalowie pagórki, i świętokrzyskie pasiaki, kolorowo i cacy. Potem Oleszno gdzie byłem parę razy i zawsze uśmiechem na ustach. Potem Chotów - taka mała wioska a jakie mnóstwo życia na drogach... może dlatego że dzieciaki komputerów nie mają
Do Małogoszcza dokręciłem z bananem na twarzy. Jakiś ludowy festyn był, no to ciekawie trafiłem. Zatrzymałem się na dłuższą chwilę, postanowiłem się pokręcić, obadać boczne dróżki, kocie łby w okolicy kościoła i.... bam! Zerwał się hak przerzutki, znowu
Podszedłem do tego na spokojnie - do domu było 20 km to zrobiłem sobie takie ostre koło i jadym dalej. Ogólnie jechało się spoko ale coś mnie podkusiło żeby coś zmienić w łańcuchu, no i oczywiście zjebałem. Dało radę to jakoś jeszcze naprawić, ale potem znowu coś mi nie pasowało - no i skończyło się tak że zepsułem skuwacz
Wtedy nie było wyjścia, poddałem się i postanowiłem po ponad godzinie takiego dramatu złapać stopa. Jedzie pierwsze auto i.... BAM! Dwaj kolarze
Podwieźli mnie pod sam dom choć nie było im po drodze. No fantastyczni ludzie, moglibyśmy tak gadać bez przerwy. Wracali z Gliczarowa na Tomaszów. Jeden gość to ma chyba mapę Polski w małym palcu.
Dali mi radę jak zrobić ostre koło na przyszłość żeby uniknąć takich dramatów. Mam nadzieję że to się nie zdarzy, ale do tej pory jestem w takich nerwach i emocjach że nie ma siły, hak to chyba sobie żelazny wstawię. Czeka mnie z pół tygodnia przerwy, przyda się żeby ochłonąć i pobiegać.
Miało być tak pięknie... Była to dopiero druga jazda w nowym siodle, do którego nie byłem do końca przekonany, no i dzisiaj wyszło szydło z worka. Już po 25 km myślałem że mi dupa odleci, ale najgorsze miało dopiero nadejść...
Katastroficzny asfalt, duży ruch, że nie można było wyjechać na środek gdzie co równiejsza droga, a całości dopełniły tajfuny w twarz
Musiałem się zatrzymywać co 15 kilo bo chyba bym nie dojechał do domu. Jedyny plus tych przerw to to że mogłem strzelić fotę pod kościołem w Grzymałkowie. Ogólnie zero przyjemności z jazdy, ale cieszę się że dało w końcu radę przejechać jakąś 70-tkę.
Pierwszy od dłuższego czasu jako tako normalniejszy dystans. Dziś raczej leniwie, przed półmetkiem zaczęło mi się kołować w głowie, dopiero po kolejnych 15 km kichy mi przypomniały że na obiad zjadłem za dużo trawy i za mało cukru. W sumie takie odcięcie prądu raz na 2 miesiące nie zaszkodzi a pomoże spalić się co nieco.
Myślałem że końcówka się będzie dłużyć w nieskończoność a tymczasem było zupełnie odwrotnie - uleciała mi nie wiadomo kiedy - może dlatego że traciłem świadomość hehe
Ogólnie trening całkiem udany, na plus.
Za Łopuszno, na boczne wsie przez które jechałem tylko raz - chciałem sobie przypomnieć dlaczego, tuż to 20 km drogi od domu... No i to były wstrząsające wspomnienia, reszta niech będzie milczeniem...
Ogólnie mimo 30 stopni i wysokich pulsów trening wręcz boski, bardzo klimatycznie na drodze, takich pętelek życzyłbym sobie jak najwięcej!
Na Gnieździska zobaczyć jak tam budowa 728 która w zeszłym roku odcięła mi możliwość jazdy na południe. Zdaje się że już wszystko zrobione więc trzaby na dniach tam śmignąć, acz dzisiaj pojechałem na północ - na wiatr, żeby wracać z tornadem w plecy.
Jechałem zwykłym tempem ale pulsy wyszły bardzo niskie, pewnie przez to że słońce nieco puściło. Ogólnie całkiem spoko trening.
Było trochę nieścisłości związanych z kupnem, głównie poszło o to że ledwo wyjechałem na chodnik sprawdzić jak działa Di2, no i łańcuch wplątał się w szprychy zrywając hak. Sprzedawca dosłał mi taki sam na swój koszt, wyregulowałem limitery i dopiero dzisiaj miałem pierwszą okazję przetestować furkę.
Frameset + sztyca: Guerciotti SHM50 Eureka, CCC Team Edition, Carbon Napęd: Ultegra Di2 RD-6870 - przełożenia 2/11, przód 50-34, tył 11-28 Koła: Ursus Miura TS-37 CCC Team Edition, Carbon Szytki: Continental Sprinter 25 mm, a na fotkach Vittoria Pave 27 mm Hamulce: jakieś Tektro, ale bardzo solidne Pedały: Shimano Ultegra PD-6800 Mostek: 3T 110mm Stery: Deda H.S.S Kierownica: FSA Wing Pro Compact Siodło: Specialized Riva Łańcuch: Shimano Ultegra HG700 Kosze: Elite Custom Race Waga całości: około 7,2 kg
Pierwsze wrażenia
Frameset
Wyjechałem na pętelki po sąsiednich wsiach byle się nie oddalać od domu za bardzo, tak w razie co. Wyjechałem i OŁ MEN, ale leciutki! Musiałem od nowa nauczyć się trzymać równo kierownicę.
W każdej recenzji którą znalazłem jest wzmianka że rama jest tak sztywna że się nie da wytrzymać a tymczasem nie czuję bardzo wyraźnej różnicy z aluminiowym Trekiem - no ale poczekajmy na gorsze asfalty :}
Zmieniarki
Ogólnie OK, zwłaszcza podoba mi się praca przedniej zmieniarki. Tylną muszę jeszcze podregulować bo zdarzają się 'zwiechy', w sensie bieg nie trafia precyzyjnie, a po kilku chwilach namysłu Di2 samo się reguluje i łańcuch wskakuje na swoje miejsce. Poza tym musi minąć jeszcze kilka stówek zanim przyzwyczaję się do nowych manetek.
Koła i szytki
Te szytki to jakiś obłęd jest - trzymają się drogi jak przyklejone, mogę ciąć zakręty 2 razy szybciej. Jedyna wada to to że czuję mniej powera na zjazdach - to pewnie wina tego że są szerokie. Za to prawdopodobnie one odpowiadają za poprawę wygody i kasowanie sztywności ramy. Nie mam za to takiego komfortu psychicznego bo jak się rozwali 50 km od domu to game over. Koła poza tym że lekkie i dość łatwe w centrowaniu to bez szczególnych cech.
Pozostałe
Hamulce jakieś słabe, skrzypią, chyba mam jakieś klocki nie pod karbon, muszę to sprawdzić. Siodło bez dziury ale szokująco wygodne, kierownica ciut za szeroka, z bardzo niegłębokim gięciem - takim jakim chciałem, aczkolwiek tak jakoś średnio mi się to podoba, trzeba wrócić do głębszego gięcia.
Ogółem czuję więcej powera pod nogą. Na razie jechałem spokojnie - wyszło dość słabe tempo przy sporych pulsach - to dlatego że byłem tak przejęty i zestresowany że w spoczynku przekraczało 130.
Wrażenia po pierwszym 1000 km
Wstęp
Kupiłem ten rower z myślą o lepszym przełożeniu siły, aby jechało się szybciej bez większego nakładu energii. Cel nie został osiągnięty. Rama jest cholernie sztywna, ale aby poczuć różnicę trzeba cisnąć znacznie mocniej, a ja nie wypruwam z siebie flaków, bliżej mi do dystansowca niż czasowca.
Frameset
Musiało minąć kilkaset kilometrów by przekonać się że sztywna rama potrafi zaboleć - głównie w łokciach i siedzeniu, pod tym względem tęsknię do aluminium i kolejny rower zapewne aluminiowy będzie, ewentualnie karbonowy ale typowo górski, lub nawet "endurance", ale na pewno nie do kryteriów ulicznych jak Guerciotti. W moim konkretnym przypadku jedyny plus takiej sztywności ramy to przyspieszenie - wystarczą dwa pełne obroty korbą do uzyskania pełnej prędkości.
Zmieniarki
Drugim celem przy wyborze nowej fury było wypróbowanie elektronicznych zmieniarek. Właściwie jedyna ich przewaga nad mechaniką to łatwość w utrzymaniu - wystarczy podładować baterię i wymyć wózek raz na pół roku. No i może jeszcze to że palce się tak nie męczą. Sama zmiana biegu bez jakichś rewelacji, jest po prostu standardem jakiego oczekiwałem.
Ogólne wrażenia
Po tym incydencie z wyrwaniem haka - a potem w sierpniu jeszcze po podobnej historii zacząłem się bać jeździć na tym rowerze, bo 50 kilo od domu może się stać coś nieplanowanego. Tutaj ogromny minus dla elektroniki, szytek i karbonu - przez nie tracę pewną motywację do dalekich wojaży.
Ogólnie zakup raczej nieudany ale bardzo ważny, bo nauczyłem się że nie warto jest kupować roweru PRO nie będąc, ani nie aspirując do bycia PRO. Zapewne dokręcę nim jeszcze sezon albo dwa i sprzedam go na części a kolejna bryka będzie zdecydowanie bardziej przemyślana, a być może nawet złożona przeze mnie i to wyłącznie z fabrycznie nowych bebechów.
50-tka po mocno pagórkowatym terenie, w pełnym wietrze i gorącu - obadać jak tam roboty przy S7 / 763. Na koniec odpadałem bo się ciut przegrzałem i miałem wiatr pod narty. Niemniej ogólnie trening udany, dość 'klimatyczny', na Chęcinach jakiś festyn, tyle ludzi że nie było czym oddychać.
Na górce za zamkiem skręciłem na boczny zjazd - ten główny jest o tyle ciekawy że długi, stromy i kręty, natomiast boczny jedzie się prawie na krechę, przy wąskim asfalcie i wyższej prędkości jest co najmniej tak samo ciekawy.
Jestem Damian, na rowerze znany jako Damiano Pantani. Urodzony w Kielcach w 1991 roku, szosowiec ze źródłami w kolarstwie górskim.
KOLARSKI OPĘTANIEC
MIŁOŚNIK ASTRONOMII
KONSERWATYWNY LIBERTARIANIN
Z zawodu programista aplikacji internetowych. Z końcem 2018 odstawiłem bloga, dlatego udostępniłem kod szablonu na forum. Jeśli nie ten, to być może zainteresuje Cię stary szablon. Walić śmiało w razie uwag, moje dane kontaktowe znajdują się na dole.