Na Krasocin zobaczyć kilka km bocznych dróżek, w sumie wyszło z 10 km nowości. Jakoś ciężko mi się jechało, z takim oporem w nogach... Do tego złapał mnie ból zatok i chyba ubrałem się za ciepło. Suma tych wszystkich czynników nie sprawi że będę dobrze wspominał ten trening, ale w sumie bywało gorzej.
Zostałem zmuszony do zjedzenia kiełbasek, więc zmusiłem się do jazdy mimo że nie miałem na to ochoty z powodu wiatru. Zrobiłem krótką pętlę bo na tyle starczyło dnia. Ogółem wycieczka bardzo udana, odprężająca, przy dobrej średniej, na plus gigant.
Takie tam niedzielne kręconko, po okolicznych wsiach które mocno kojarzą mi się właśnie z takim spokojnym niedzielnym wypadem. Wiało jak w Kieleckim, ale obrałem taką trasę żeby często zmieniać kierunek jazdy, więc udało się zminimalizować wpływ wiatru. Ogólnie wycieczka - nie to że na plus - ale na 100 plusów, jedna z najprzyjemniejszych w tym roku, dużo życia na ulicach, noga pięknie podawała, tętno poza finiszem nie przekroczyło nawet 160, humor poprawiony na resztę dnia...
Najpierw pokręciłem się po wsiach za Łopusznem na których jeszcze mnie nie było - Marianów, Jakubów, Brygidów, Karolinów, Wojciechów, Ewelinów, Antonielów o.0 Teren płaski jak stół, nic szczególnego ale całkiem tam ładnie. Potem zajechałem na Mnin, do tej pory byłem tam tylko raz, podobają mi się te okolice i są niedaleko, ale stan 'drogi' skutecznie mnie odstrasza.
Okolica jeszcze zielona ale już pewnie nie za długo... Heh a robactwa w powietrzu tyle że co kilometr musiałem się otrzepywać z muszek. Z kasku to można było tego wyciągać garściami.
Ostatni tegoroczny cel zaliczony, nabiłem dziś drugi dystans powyżej 200 km. Padam jeszcze bardziej niż za pierwszą dwusetą, ale ta była milion razy ciekawsza.
Wczorajsze prognozy uświadomiły mnie, że 200-tkę zrobię 'jutro albo nigdy'. Mało spałem, wyjechałem "w punkt 7:51:34", z początku dość zimno, ale nie minęło pół godziny a zrobiło się komfortowo. Do Jędrzejowa nic ciekawego, potem zacząłem jazdę w nowe mi tereny, ale za to jakie...
Przeglądając mapy satelitarne myślałem że do Kazimierzy to będzie 50 km
żmudnego
kręcenia bez większych emocji, a tymczasem w koło było tyle bajecznych obrazków że nie wiedziałem czasami w którą stronę się patrzeć... bardzo mi odpowiada ten teren, pagórek na pagórku, rozległe polany, wszędzie wierzby, dalekie widoki, ruch zerowy, będę tu wracał, może nie aż na taki dystans ale będę jeszcze chciał się tam pokręcić, najlepiej z jakimś dobrym aparatem.
Po drodze zastałem objazd do Kazimierzy, ale dla pojazdów powyżej 3.5 ton, chyba tyle jeszcze nie ważę więc zaryzykowałem i pojechałem zgodnie z planem, no i okazało się że Działoszyce były rozkopane, ale spokojnie dało się przejść te 300 m, więc ryzyko się opłaciło. Sama Kazimierza to bardzo ładne miasto, ale praktycznie cały postój spędziłem w parku, który jest najładniejszy z tych które widziałem do tej pory. Napstrykałem sporo fotek, ale nie do końca oddają urok tego miejsca.
Droga z Kazi do Buska to już w ogóle totalny obłęd, dużo zieleni, w koło pagórkowe polany po horyzont, droga wysokiej jakości z małym ruchem, szybko mi uleciała ta droga. Busko strasznie zatłoczone miasto, w sumie poza ładnymi parkami to nie mijałem tam nic ciekawego, może następnym razem dokładniej obadam co tam jest do zobaczenia. Pińczów ładne małe miasteczko, mniejszy ruch, dla mnie na plus...
Z Pińczowa wyjeżdżałem o 14, do domu zostały ze 2 godziny kręcenia więc pojawiła się perspektywa zdążenia na Vueltę, więc spróbowałem dojechać bez postoju, co okazało się błędem bo po godzinie jazdy odpadałem, przegrzałem się a nogi mi po prostu puchły... Ostatnie 15 km to już katorga, przyszły chmury, zrobiło się chłodniej, trzeba było z jednej strony zawalać by zdążyć przed deszczem, z drugiej strony organizm co 3 kilo prosił o przerwę. Ostatnie 10 minut drogi to już walka żeby zdążyć przed burzą, no i udało się, chociaż wiatr już zaczął robić swoje... W domu zameldowałem się 17:00:00:00, to jeszcze zdążyłem się ogarnąć przed końcówką vuelty :P
Na koniec stały punkt w moich wpisach, w których wyeksplorowałem mnóstwo nowego terenu, czyli najdziwniejsze mijane nazwy miejscowości: Niewiatrowice, Chotelek, Koniecmosty, Hajdaszek, no i prawdziwa perełka...
Wycieczka kosztowała mnie 5.50 zł na picie, całe jedzenie zabrałem ze sobą pod koszulką :P Długo będę ją wspominał, działo się tak wiele że ciężko mi było wszystko spamiętać, tym bardziej doceniam istnienie bikestats, będę mógł sobie wszystko szczegółowo poprzypominać, nawet za lat 150.
No w końcu udało się zrobić jakiś normalniejszy dystans. Warunki bliskie ideału, wybitnie przyjemna wycieczka, przy dobrej średniej, tego mi było trzeba.
Pod Leśnicą mocno wiało z przodu, wtedy wyprzedził mnie jakiś gimb na góralu. Heh podłapałem jego koło i miałem luzik, dobrze mnie osłaniał. Starał się mi uciec, a im bardziej się starał tym dawał mi lepsze koło :D Niedługo potem padł więc szarpnąłem mocniej i mu odjechałem.
Dalej pojechałem na serię szybkich ciętych zakrętów pod Czostkowem, odbiłem na Wiśnicz zwiedzając kilka km nowych asfaltów, no i powrót przez Bolmin, ale nie główną drogą tylko bocznymi na których też mnie jeszcze nie było.
Miałem inne plany, ale musiałem siedzieć do południa w domu. Cisnąłem tempem na 33 km/h ale wiało ostro i ledwo udało się dowieźć 31. Trudno, najważniejsze że się coś udało spocić.
Przed Piekoszowem podjechała do mnie grupka gimbów na crossach, strasznie się srali by utrzymać tempo. Byłoby wszystko OK, ale cholernie mnie drażnili - "dawaj kolarz, co tak cienko"... No to co mogłem zrobić, tu cytat: rzuciłem bombę, której nikt nie wytrzymał :D Od razu się zrobiło pół kilo różnicy. Stąd to wysokie jak na płaską trasę tętno max.
Przygotowuję się powoli do zaliczenia ostatniego tegorocznego celu, czyli drugiego dystansu 200 km. Dzisiaj zrobiłem krótką, bardzo przyjemną pętelkę. Chciałem na Kowali u takiej Pani kupić ze dwie bułki na ten dystans, tanie, słodkie i bardzo dobre, ale sklepik był zamknięty :/
Heh, co kilka km mijałem dzieciaków wracających ze szkoły czy z autobusu, jak dobrze mi było na nich patrzeć jako student :D
Następny tegoroczny cel zaliczony - wdrapać się na Święty Krzyż. Nie tego oczekiwałem po tym podjeździe, spodziewałem się Męki Pańskiej a dało radę wjechać bez stęknięcia. W jednym miejscu jest z 11% nachylenia a i tak się spokojnie trzymałem. Nie mówię że było łatwo, ale niepotrzebnie się przejmowałem tym aż tak, już te hopki doprowadzające do podjazdu dawały mocniej w kość... Z drugiej strony byłem pewien swojej dobrej formy więc ta łatwość podjeżdżania nie powinna była mnie dziwić.
Szkoda że nie mogłem tu przyjechać wczoraj, bo była dużo lepsza widoczność niż dzisiaj, także zabrałem stamtąd słabe fotki... Heh chcąc zrobić jedną fotkę musiałem poczekać aż tłum mi zejdzie z kadru, wtedy zaczęło padać i w 10 sekund cała ludność wyparowała :D No to cyknąłem ze trzy razy i sam poszedłem się gdzieś schować.
Zapomniałem obadać w domu mapy, więc nie zwiedziłem gołoborza i tarasu widokowego, no ale będę tam się meldował jeszcze często więc nic mnie nie ominęło, zwłaszcza że dzisiaj widoczność była tak kiepska że zapewne nie widziałbym wiele.
Do domu się spokojnie dokręciło, nawet bardzo nie poczułem że to było ponad 100 km... Ogólnie Święty Krzyż to bardzo dobre miejsce na trening, podjazd jest jak na Świętokrzyskie standardy długi, nawet ostry, a przede wszystkim sztywny dlatego będę tu wracał się trochę pokatować.
Miałem dziś atakować Święty Krzyż ale zostałem zmuszony do siedzenia w domu, no to pojechałem sprawdzić nogę na jakichś bliskich podjazdach. Barania i Widoma wyszły wyjątkowo lekko, chyba najlżej w karierze :P Raszówkę jechało się tak łatwo że postanowiłem wrzucić trzecią zębatkę z tyłu symulując sobie podjazd o jakieś 2% trudniejszy.
Na ostatnim szczycie miałem od razu jechać na zjazd ale coś mi kazało się zatrzymać i odczekać aż kombajn zjedzie na dół. Po chwili zaczął odbijać w lewo, więc gdybym się nie zatrzymał na szczycie to pewnie bym się zatrzymał na kombajnie... Chyba mam jakieś względy na górze :P
Do domu już armagedońskie tajfuny w czoło i szczerze jechało się ciężej niż te podjazdy :D Forma jest, nabrałem dużej pewności siebie przed tym Świętym Krzyżem, postaram się go zrobić jutro, czymta kciuki.
Jestem Damian, na rowerze znany jako Damiano Pantani. Urodzony w Kielcach w 1991 roku, szosowiec ze źródłami w kolarstwie górskim.
KOLARSKI OPĘTANIEC
MIŁOŚNIK ASTRONOMII
KONSERWATYWNY LIBERTARIANIN
Z zawodu programista aplikacji internetowych. Z końcem 2018 odstawiłem bloga, dlatego udostępniłem kod szablonu na forum. Jeśli nie ten, to być może zainteresuje Cię stary szablon. Walić śmiało w razie uwag, moje dane kontaktowe znajdują się na dole.