Wracamy na studia... Tydzień miałem bez roweru ale jakoś to zniosłem ;)
Przetarłem kilka szlaków na których mnie dawno nie było. Najpierw kilka km między Chęcinami a Korzeckiem - zaczęli zrywać tam asfalt... kurde cały kilometr mocno w dół musiałem jechać 20 kph bo inaczej bym sobie nadgarstki połamał. Niżej stop-klatka z kamerki, niech mi ktoś powie jak to się nazywa :P
Potem jeszcze zamiast na Miedziance wspiąłem się na samą górę - trochę się jej obawiałem bo na szosce nie miałem okazji jej podjeżdżać, ale nawet nie mrugnąłem okiem a już byłem na górze. Pomyśleć że na góralu było mi tak ciężko że aż musiałem z niego schodzić, żen.
Nie jestem jakoś emocjonalnie przywiązany do mojej wsi, ale przyznam że na jesień prezentuje się najładniej chyba w całym powiecie ;)))
Od rana byłem taki senny, normalnie zero życia... Pojechałem tak na pobudkę przetrzeć dawne szlaki na północy. No kurde dlaczego nie wpadłem na ten Dobrzeszów wcześniej... Po powrocie było mi TAK MAŁO! Niestety obowiązki zatrzymały mnie w domu.
Na samym Dobrzeszowie byłem do tej pory tylko raz - rok temu góralem przyjechałem zobaczyć górę - ależ to był wtedy wyczyn xD Tak mnie cisnęło żeby wejść tam jeszcze raz, no ale szoską nie da rady ;] Kuźniacka i Perzowa kusiły równie silnie, do tego stopnia że będę musiał się tu przytoczyć góralem na jesień jak się zrobi kolorowo ;) Niżej kilka autorskich fotek z tamtej 'wyprawy' sprzed roku...
Naprawdę wszystkim którzy mogą polecam odwiedzić te mityczne górki!!! Wstawiłem kilka kiepskich fotek, ale i tak nawet najlepsza nie odda tego wszystkiego co tam widać i czuć.
Najpierw na Kielce pozałatwiać różne sprawy (poczta, księgarnia, politechnika), a potem za drugą stronę miasta na Świętą Katarzynę wyeksplorować trochę terenu. Od Piekoszowa do Czarnowa standard - roboty drogowe, korki, tłoczno i wolno. W mieście wiadomo - roboty, światła, współdzielone ścieżki rowerowe w wybornym stanie, objazdy objazdów objazdów itd.. Za miastem to samo a w dodatku pod wiatr taki nawet niesłaby.
Zanim jeszcze ruszyłem z Kielc siadłem na Placu Artystów by zjeść obiad, ale nawet nie wyjąłem jedzenia a już koło mnie stały 3 cygany:
- Masz pan 50 groszy?
- Powróżyć ci z kart?
- Powiedzieć ci coś o tobie?
- Wyglądasz na bogatego... (może nie wprost ale coś w ten deseń :P)
Przeniosłem się do parku, zjadłem w ciszy, obadałem dokładnie mapy i wyjechałem dalej.
Z Górna widoczny jest ładny podjazd pod Krajno - bardzo podobny do Widomej ale miałem wrażenie że jest bardziej stromy i dłuższy. Po powrocie wyliczyłem nachylenie i wychodzi że ma 5,3% przez ok. 2 km, a ten którym jechałem 4,6% przez 2,4 km. Czyli... szału nie ma. Pobujałem się chwilę po Puszczy Jodłowej i zacząłem powrót.
Chciałem wracać przez północne wsie by ominąć Kielce. Popatrzyłem na mapę, która wyraźnie pokazała żeby jechać prosto cały czas, to się wyjedzie na Masłowie. No i tak zrobiłem - na początku wszystko OK, ale... jakim cudem ja się znalazłem na Mąchocicach? Spojrzałem na mapy jeszcze raz i wtedy już w ogóle straciłem orientację - nigdzie nie skręcałem, trzymałem się głównej drogi a wyjechałem nie wiadomo gdzie... Musiałem zmienić plan, wrócić do domu prosto przez te Kielce - to mnie zrujnowało psychicznie i fizycznie. I co się teraz okazuje... Na Ciekotach jest taka krzyżówka - u mnie na telefonie mapa mówi, że główna droga leci na ten Masłów, a na wszystkich mapach w internecie (jak i w rzeczywistości) główna prowadzi właśnie na Mąchocice. Life is brutal...
Na Czarnowie poczułem duży luz w bloku - już myślałem że go zjechałem kompletnie, ale na szczęście tylko śrubki się poluzowały. Oj śrubki lubią mi się ostatnio wykręcać :D
Cóż, taka sobie dzisiaj stresująca i męcząca wycieczka, mimo to nie będę jej wspominał szczególnie źle.
Dzisiaj był idealny dzień na zrobienie Widomej - od rana utrzymywała się świetna widoczność, więc ta górka aż kusiła :D Poza tym z moją formą były problemy a chciałem ją szybko odbudować.
Niżej będzie seria starych zdjęć, jeszcze z czasów góralowania, w tematyce Pasma Oblęgorskiego, bo się tylko kiszą na dysku i nie ma z nich pożytku...
Pierwszy raz miałem przyjemność podjeżdżać tą górę od strony Oblęgorka i od tej strony podjazd jest zdecydowanie bardziej intrygujący. Człowiek widzi jak teren się wypłaszcza a jednak dalej jest rzeź, i tak ze 3 razy... Nie sądziłem że uda mi się to podjechać tak dobrze. Na szczycie trochę przerwy i cisnę dalej - tutaj kolejny plus jazdy w tą stronę - zjazd jest o wiele spokojniejszy - w sensie krótszy i ciut łagodniejszy, nie pruje się 80 kph, tylko najpierw kawałek 60, a potem długo długo ze 45. Przy okazji bycia w tej okolicy odwiedziłem asfalty na których nie było mnie ze 3 lata - Mokry Bór, Skoki i Hucisko.
Za górką noga podawała wręcz wybornie, niezależnie od terenu i kierunku wiatru, w co bardzo nie mogłem uwierzyć... Na Promniku miałem problem z wpięciem się butem w pedał bo znowu się śrubka wykręciła, a jako że śrubokrętu nie noszę, to podbiłem do takich gości i o niego poprosiłem. I tak - jeden szuka 10 minut po czym stwierdza że nie ma, sąsiad szuka 5 minut i nie ma (obaj nie mieli nawet... nożyka?). W końcu zaprowadzili mnie do takiej fajnej lajtowej pani i mi przyniosła ten śrubokręt. 20 minut przerwy bardzo mnie wyleniło i musiałem z powrotem rozkręcać nogi, szkoda. Od tej pory noszę ze sobą ten śrubokręt - te kilka gram mnie nie zwolni chyba aż taaaaak bardzo, a pomoże w sytuacjach kryzysowych.
Jeden z gorszych moich dni na rowerze w życiu, od połowy wycieczki każdy drobny szczegół doprowadzał mnie do szału, dopiero 15 km od domu uspokoiłem nerwa. Jeśli nie chcesz podzielać tych negatywnych emocji - nie czytaj tego posta.
Chciałem pojechać tak na 70 kilo. "Zawiewało" od północnego wschodu, więc pomyślałem żeby pierwszą część trasy jechać prosto na wiatr, żeby potem wrócić z wiatrem... No ale na Zagnańsk nie miałem ochoty, na Kielce tym bardziej, więc pocisnąłem na południowy wschód na Morawicę, na której mnie jeszcze nie było.
No i tak, najpierw zirytował mnie wiatr, bo czy na północ czy na południe to waliło po oczach, potem z 15 minut trzeba było czekać na przejeździe bo się dłuuugi pociąg toczył jak koń po westernie, za moment trzy razy spadł mi łańcuch podczas zmiany biegu z przodu. Dobra, do tego momentu się trzymam dobrze. Potem jeszcze kawałek drogi prosto na wiatr, no i wyjechałem na 3km z wiatrem - potem było już tylko gorzej.
Od Chęcin do samej Morawicy huragan w twarz, wieczny podjazd, tiry wymijające o 10 cm - takie dostawałem zawirowania powietrza że mnie wciągało pod koła... Co pół minuty patrzyłem w licznik na dystans - "no ile jeszcze do tej Morawicy..."
Za Morawicą droga była tak świetnie oznakowana że Bear Grylls by się zgubił. A GPS naprowadził mnie na jakieś gruntówki, ale mówię - 100 metrów to się przejdę. Następnie znalazłem źródło niebieskiego powerade (fot.wyżej) Potem 'trochę' zbłądziłem bo źle odczytałem mapy - nawet nie wiedziałem w jakim kierunku świata jadę, ale cóż - zdarza się. Potem szukałem właściwej drogi, a kiedy ją znalazłem to nie mogłem uwierzyć - droga prowadzi przez ...... rzekę? Kij, trochę poszukałem i znalazłem wąziutką kładkę. Przeszedłem przez nią i się okazało że kolejny kilometr drogi którą chciałem się przejechać jest... żwirowy. No cóż, nie chce mi się wracać - przejdę się nią. Po drodze znalazłem ładny plener - fot. niżej. Teraz przeglądając mapy doszedłem do wniosku że gdybym nie zatrzymał się wtedy co zbłądziłem to też bym dojechał tam gdzie chciałem...
Wyszedłem na asfalt o wątpliwej jakości - to już ta żwirówka była lepsza. Jechałem w zupełnie przeciwnym kierunku niż na Morawicę kiedy wiało w twarz - ale że tego dnia wszystko było przeciwko mnie to tutaj także wiało sobie w twarz, a co...
Potem jechałem kawałek siódemką w jeszcze innym kierunku, a tutaj to już tajfuny na całego... Tak wiało że mnie na zjazdach zatrzymywało. Parę km dalej był znak zjazdu na Korzecko, no to skręcam, a tam takie kosmiczne rozwidlenie dróg, a żadnego znaku w którą stronę dokąd. Tyle tego dnia się nawłączałem GPSa że bateria to prawie padła...
Od tego momentu mniej więcej zaczęło mi pomalutku odcinać prąd, co prawda miałem trochę kasy na bułę, ale myślę sobie - wypadałoby jeszcze co nieco schudnąć... No to dojechałem do domu bez tankowania. Już do końca wiało w twarz, czasami wręcz p*zgało. Nawet nie wiecie jak się cieszę z tej średniej którą mi się udało uzyskać... Pod koniec na dobitkę wyjechał przede mnie jakiś gimbus quadem bez tłumika i wlókł się niemiłosiernie dłuższy kawałek... Do tej pory piszczy mi w uszach.
Cóż, niedawno jechałem na Jasną Górę cały czas z wiatrem, to dzisiaj "wyrównałem bilans" i jechałem cały czas pod wiatr ;)
Ostatnie dwa tegoroczne targety zaliczone za jednym zamachem (pielgrzymka, 1000km p/miesiąc), sezon uważam za zamknięty :D oczywiście jeszcze nie skończony.
Wyjechałem o 11:15, a tajfuny wiały w plecy :> Hahah, no tego mi było trzeba - cały sezon przeplatany różnymi niepowodzeniami, wiatry przeważnie w twarz, itp itd, ale dla tej jednej 110-kilometrowej wycieczki z dodatkowym wspomaganiem warto było pocierpieć (stąd równe 33 km/h)
Koło Secemina zrobiłem pierwszego brejka na sesję, ładne drogi te sprawy ;) Ale mówię szkoda czasu... Wziąłem telefon w łapę i pykałem foty podczas jazdy. Sam Secemin też urokliwy, kiedyś tu wrócę na trening ;) Niestety nie było okazji na fotkę bo jakoś mi się spieszyło.
Po drodze minąłem granicę województwa i tu postanowiłem jednak stanąć na fotkę bo był to mój pierwszy raz rowerem poza Świętokrzyskim. Co ciekawe - asfalt po 'naszej' stronie znaku był milion razy lepszy niż ten Śląski, co dobrze widać na fotce wyżej. Zofia Nałkowska mogłaby czerpać inspiracje...
Za Koniecpolem mijałem kilka miejscowości o przejmujących nazwach - Zagacie <3, Milionów, Ulesie - przeczytałem Ulejsie (a chciało mi się lać :D).
Miałem wrażenie że wiatr dynamicznie zmienia kierunek, raz z lewa, raz z prawa, a raz z przoda xD W każdym razie nie było już tak dobrze jak na początku ale nie wybrzydzajmy już - jechałem taki kawał z wiatrem - starczy na kilka miesięcy ;]
Swoją drogą przez połowę drogi nuciłem sobie w głowie piosenkę "Czarna Madonno" :D Nawet pominę fakt że tekst pamiętam tylko fragmentami, po prostu tak jakoś grało mi w uszach to sobie śpiewałem w myślach :D
Była godzina 15:15 Zostało ostatnie 15 km xD Wtedy na Mstowie zobaczyłem ładny plener, mówię sobie - kurde będę za wcześnie w tej Częstochowie i nie będzie tam bardzo co robić... No to zatrzymałem się na dłuższą sesję.
Za chwilę byłem już na Cze-wie. Ależ tam tłoczno... Od krzyżówki Warszawskiej i JP2 do alei NMP szybciej wyszło mi iść chodnikiem. A na chodnikach rowerzyści bez kompleksów lecą jak po asfalcie... Czyżby w Częstochowie panuje inne prawo dla cyklistów? ;>
Doszedłem do alei, i tu pomalutku bez licznika jechałem prosto do celu. Pod samym sanktuarium byłem w punkt 16. No a licznik pokazał równe 110km, w ogóle tego dnia liczby układały się dziwnie. Na miejscu rzesza ludzi. Trudno się dziwić. Pielgrzymki jeszcze trwają, a Czarna Madonna miała tego dnia swoje święto.
Przez 2 godziny powrotu redagowałem na telu treść tego posta :D Oryginalny post był 2 razy dłuższy a klawiaturkę mam wyjątkowo małą i niewygodną. Podróż uleciała szybko jak jasny pieron.
Od stacji do domu nabiłem jeszcze kilometr (łącznie 111,11) Zapomniałem jeszcze pyknąć fotkę na stacji kolejowej by ładnie zwieńczyć posta ale nieważne :D Poza tym gdybym miał więcej czasu to tych fotek byłoby o wiele więcej (Krasocin, Secemin, Koniecpol, Święta Anna, no i wiele rzeczy w Cze-wie). Za rok wszystko sfotografuję, a będę jechał w dwie strony to czasu będzie aż za dużo ;)
...nie, nie chodzi o tą Beskidzką Baranią Górę ;> Tylko o tą Świętokrzyską z Pasma Oblęgorskiego... Ostatnio doszedłem do wniosku że nie doceniam skarbu jakiego mam dosłownie i w przenośni - na podwórku (w przenośni bo blisko a dosłownie bo go widać ode mnie z domu).
Nie było mnie na Baraniej 5 lat. Kiedyś mając górala wyczynem było tam dojechać, a o zrobieniu podjazdu nawet nie było co myśleć, dlatego właśnie spodziewałem się ostrej katorgi... Sprawdziłem mapę i wyliczyłem nachylenie - 10% przez 1km.
Ostatnio mam bardzo dobre tempo i wytrzymałość - nie wiedziałem tylko jak tam moja górska wola walki. Zacząłem podjazd i... w zasadzie nie wiem kiedy ale znalazłem się na górze... W głowie miałem tylko jedno wielkie HĘ??? Właśnie tego się tak bałem? Czy to na pewno było 10% przez cały kilometr? Może przez ten czas co mnie tu nie było ta górka zmalała? Po powrocie sprawdziłem to jeszcze raz dokładnie i wyszło mi nachylenie 7,5% przez 1.4km :/
W każdym razie rozciągały się tu ładne widoki na wzgórze na północy, górki i tor w okolicy Miedzianej, Kielce, Chełmce, a nawet Chęciny. zrobiłem parę fotek i zjechałem tą samą stroną, powolutku, tak 55 kph bo wąsko, popękany asfalt i żwir. Dałoby tam radę wyciągnąć 7 dych ale jechałem na hamulcu...
Będę jeszcze jeździł na Baranią bo to bardzo sympatyczna górka - bardzo mi pasuje więc będę ją katował dość regularnie. Postaram się zrobić dobry filmik ze zjazdu bo ten dzisiejszy nie wyszedł najlepiej ;)
Kolejny tegoroczny target zaliczony - zwiedzić jedną pętlą 10 miejscowości gminnych i pstryknąć fotkę w każdej z nich. Po kolei jechałem przez: Piekoszów, Strawczyn, Smyków, Mniów, Miedzianą Górę, Zagnańsk, Masłów, Kielce, Sitkówkę-Nowiny i Chęciny.
Przed wyjazdem skorzystałem z moich możliwości i umiejętności, i napisałem program który mi wyznaczył najkrótszą trasę między 10ma gminami wśród 15tu wcześniej wybranych :] I tą trasą właśnie pocisnąłem.
Już na Piekoszowie nie mogłem się wpiąć jednym butem - myślałem że całkiem zjechałem blok, ale na szczęście chodziło tylko o niedokręconą śrubkę w pedale. Śrubokrętu nie noszę ze sobą więc podbiłem do drogowca, wkręciłem tą śrubkę i poleciałem dalej. "Sama się wykręciła to czemu się franca sama nie wkręci" - słowa tego typka kiedy poprosiłem go o śrubokręt xD Od Smykowa aż do Miedzianej wiatr czołowy i nic poza nim. Nie było żadnego tła na fotkę więc pyknąłem pod znakami.
Dawno nie byłem na Tumlinie a jest czego żałować bo jest tam fajny teren na treningi - ze 3 strome nawet długie podjazdy i zjazdy. W sumie pełno jest takich górek w okolicy Miedzianej. Ogólnie bardzo dobrze się jechało, lubię jeździć przez teren zabudowany bo się coś zawsze dzieje, nie ma takiej monotonii jak w lesie czy na polu. Prądu mi nie odcięło dzisiaj, ale głodniałem co 30 kilo więc dobrze że sobie narobiłem kanapek bo bym chyba nie przeżył tego dystansu xD
P.s. 1: Na razie robię dużo fotek bo jest to mój pierwszy szosowy sezon i dopiero poznaję tereny nieosiągalne dla mnie w poprzednich latach. W kolejnym sezonie będę mógł się skupić na jeździe a nie na fotkach także będzie ich mniej, za to kilosów pewnie będzie więcej ;))
P.s. 2: Trasa na mapce wygląda trochę jak ptaszek w locie :P
Rano na Kielce i do domu, za godzinkę na Sielpię Wielką. Nie ma co nawet rozdzielać tych wpisów. Rano chciałem tylko pojechać do Piekoszowa, ale nie załatwiłem czego chciałem więc szybka decyzja - jadę do Kielc. Podbiłem na moment do mechanika, potem kupiłem dętkę i nowe gimbusy.
Chciałem zobaczyć tą Sielpię, ale byłem dość padnięty po tych Kielcach, no to postanowiłem pocisnąć na Miedzierzę, i tam zadecydować czy wracać, czy jechać 20 kilo dłuższą trasą wg. starego planu. Czułem się bardzo dobrze więc kupiłem bułę, zasiliłem się w cieniu pod drzewkiem i pocisnąłem dalej.
Sama Sielpia zrobiła na mnie wrażenie, spodziewałem się tam zwykłego zalewu, a się okazało że jest tam coś w rodzaju kurortu nadmorskiego ;) Naprawdę ładnie, pewnie tam jeszcze będę, nawet jeśli nie rowerem, to samochodem ze znajomymi czy rodziną.
Powrót przez Radoszyce i Łopuszno - w sumie nudny kawał drogi, ale napotkałem kilka miejscowości których nazwy tak mnie rozmyśliły że w zasadzie nie wiem kiedy ale dojechałem do tego Łopuszna :D Np. miejscowość
Radoska, kto mi powie - byłem na RadoskIEJ, czy na RadoskACH ?? I z tym nierozwiązanym do tej pory dylematem jechałem przez 10 km aż do miejscowości Czałczyn. Wg. mnie nie ma gorszej nazwy więc zacząłem wymyślać własne które w każdym wypadku brzmiałyby dużo lepiej, choćby "Treki Wielkie", "Fullcarbonów", "Kampaniolów" czy "Damian To Najlepszy Kolarz Na Świecie"...
Wiem, jestem chory.
Koło 8 kilo przed domem odcięło mi prąda mimo że dość solidnie zjadłem przed wyjazdem. Ale to dla mnie korzystna sprawa bo dzięki temu systematycznie spalam to co niepotrzebne w moim ciele - pierwszy raz od chyba 3ch lat zszedłem poniżej 70kg ;) Jeszcze ze 2kg będzie mnie mniej i będzie cudnie.
Zupełnie nie podobała mi się dzisiaj jazda, abstrahując już nawet od upałów, od wrednych bocznych / czołowych wiatrów - chodzi o to że trasa była baaardzo nudna, nie lubię tak kręcić dla kręcenia. Do Jędrzejowa nic. Miałem nadzieję że na samym mieście znajdę coś ciekawego.
Zwiedziłem pół miasta i nie znalazłem nic konkretnego by zrobić fotkę i chwilkę odsapnąć. Już zbierając się do jazdy na Małogoszcz pomyślałem że jednak warto by było zrobić jakąkolwiek fotkę na pamiątkę i dowód przybycia :D No to stanąłem pod sądem rejonowym, pstryknąłem dwa razy i poleciałem dalej.
Do Małogoszcza jakąś wojewódzką przez las i... nic. Zupełna pustka. Nie jadłem dzisiaj dużo więc odcięło mi prąd już po 50km. Odsapnąłem chwilę na przystanku, wtedy jakiś dzieciak przejechał na rowerze, pochwalił moją szoskę, no więc - mimo że jechał na komunijnym makrokeszu - powiedziałem że jego też jest niezły. Nie chciałem tego mówić ale nie chciałem też narobić mu przykrości xD
Na rynku na Małogoszczu stanąłem by wziąć prysznic :D Wtedy podbił do mnie taki starszy pan, wskazuje na mój rower i mówi: "Mam do sprzedania taki jeden, oryginalny, francuski, jeździłbyś nim na wyścigi". Z automatu odpowiedziałem że jeden rower mi wystarczy... Potem zacząłem szukać w myślach - jakie ja znam francuskie firmy rowerowe? Bo może miałby jakiegoś dobrego taniego full-carbona :D Ale nic innego mi nie przyszło do głowy niż PEUGEOT :D No a z peżotami to wiadomo...
Do domu jakoś dałem radę dociągnąć bo się chłodniej zrobiło. Mimo wszystko nie będę tęsknił za Jędrzejowem i nieprędko tam wrócę. Za to już tęsknię za Smykowem i w najbliższym czasie tam właśnie pocisnę.
Jestem Damian, na rowerze znany jako Damiano Pantani. Urodzony w Kielcach w 1991 roku, szosowiec ze źródłami w kolarstwie górskim.
KOLARSKI OPĘTANIEC
MIŁOŚNIK ASTRONOMII
KONSERWATYWNY LIBERTARIANIN
Z zawodu programista aplikacji internetowych. Z końcem 2018 odstawiłem bloga, dlatego udostępniłem kod szablonu na forum. Jeśli nie ten, to być może zainteresuje Cię stary szablon. Walić śmiało w razie uwag, moje dane kontaktowe znajdują się na dole.