Ogólnie dzisiaj zajebongo, wybór trasy to był majstersztyk, bo jak jechałem z wiatrem to po otwartych przestrzeniach. Bardzo płynnie - absolutne zero postojów, dość szybko i bardzo przyjemnie. Niżej efekt mojej nudy w robocie lub też pierdolca zimowego.
Tak pokręcić żeby nie oddalać się mocno od domu i żeby wyszła taka 25-tka. Miało być więcej km ale ogólny serwis roweru mi zajął trochę za długo. Giro mnie omija, ale póki płasko to nic straconego...
Ogólnie dzisiaj super, pulsy coraz niższe, prędkość coraz wyższa, cały czas do przodu staramy się przede wszystkim.
3 tygodnie bez kręcenia po drodze, a jak na ironię schudłem 4 kilo :P Szkoda że pomyślałem o odstawieniu cukiereczków dopiero na jesień kiedy został mi tylko trening stacjonarny :/ Dzisiaj chciałem skorzystać z tej luki pogodowej i zrobić z 70 km - miałem parę opcji, ale pod koniec października wybór był prosty - okolice Borkowa, Łabędziowa jesienią są de best.
Ogółem trening bardzo udany, mimo że w końcówce na odciętym prądzie.
Pierwszy raz w karierze kolarskiej i zawodowej pojechałem rowerem do roboty. Czara goryczy przelała się kiedy busiarze zaczęli sobie jeździć jak się im podoba - a to se wyjadą 15 minut wcześniej, a to 15 minut później... Do tego z dworca muszę pół godziny zapitalać z buta, dlatego musiałem chociaż raz przed zimą spróbować pojechać rowerem.
Ogółem spoko, choć muszę obadać jakieś inne trasy bo jedne dziurawe, jedne zakorkowane. Co ciekawe oprócz oszczędności kasy wychodzi mi po 10 minut oszczędności czasu w jedną stronę... Jak do tego doliczyć to że po robocie nie muszę jechać na trening to wychodzi ponad godzina oszczędności ;}
Na 6-tym kilometrze zaliczyłem upadek i szlif przy ok. 35 km/h a więc rekord :} Do tej pory nie mogę zebrać wszystkich myśli, taki to był szok. Do tej pory zaliczyłem ze 3 tarki ale przy nie więcej niż 15 km/h no to kończyło się na brudnej owijce. Dzisiaj walnąłem na lewy obojczyk ale udało się nic nie złamać, dużo gorszy był jednak sam szlif...
Zastanawiałem się czy wracać czy jechać dalej, ale nie cierpiałem jakoś wybitnie to pojechałem dalej. Pomyślałem że dobrze będzie sprawdzić czy dałbym radę jechać po - odpukać - szlifie 80 km od domu... Do tego prawie cały bidon poszedł na obmycie ran, a i tak nie obmyłem nawet połowy. No ale pojechałem, o bólu szybko zapomniałem.
Wyżej fotka na pamiątkę, ale i tak nie widać nic, ani tyłu łokcia, ani kolana, ani uda, ani stopy ani dłoni. Jedne z moich ulubionych spodenek idą do kosza, nowymi rękawiczkami też się długo nie nacieszyłem ... :{
Obejrzałem zapis z kamerki i doszedłem do wniosku że nie wjeżdżałem w zakręt zbyt szybko, ale leżało sporo piachu i wyłożyłem się w momencie lekkiego przyciśnięcia hamulca. Cóż... kolejne doświadczenie do kolekcji. Drugi wniosek jest taki że kolarstwo to taka dziedzina życia w której mimo różnych przygód człowiek chce więcej i więcej.
Myślałem że to będzie nieprzespana noc, ale powoli ból ustępuje, przynajmniej będę miał się czym pochwalić jutro w robocie :P No i będę zupełnie inaczej patrzył na upadki kolarzy na wyścigach, to na pewno.
Zaliczony kolejny tegoroczny cel, a zarazem zapomniane marzenie za małolata. Góra Siniewska nocą - pod górę prowadziłem rower bo nie chodziło mi o to by pokonać podjazd, tylko żeby zobaczyć jak tam jest w nocy. Z resztą wystarczy że wiozę w tyłku zbędny nadbagaż, do tego wziąłem ciężką lornetkę astronomiczną więc nawet przez myśl mi nie przeszło żeby robić ten podjazd. Zjazd solidarnie bez licznika, robiony na ostrym hamulcu 50 km/h :D
Sama góra nocą robi niesamowite wrażenie, może nie aż takie jak się spodziewałem, ale zdecydowanie będzie co wspominać :} Już sama jazda nocą dostarczyła mi tyle adrenaliny że wydawało mi się jakbym jechał 100 km/h :D Jadąc z powrotem zatrzymałem się w ciemnym miejscu na Padole Strawczyńskim by poobserwować niebo, wyjąłem lornetę ale spojrzałem tylko na Andromedę i pocisnąłem do domu bo - jak to w dole - było mglisto i zimno.
Ogółem dostałem takiego zastrzyku adrenaliny że chyba nie będę spał przez tydzień...
Kolejny cel osiągnięty - Opoczno. Bardzo klimatyczna mieścina, warto było. Same okolice Opoczna też całkiem miłe, łatwo było odlecieć. Pierwsza stówka uleciała nawet nie wiem kiedy, do Końskich dociągnąłem bez stęknięcia, no ale potem zaczęły się problemy...
Na początek źle skręciłem na rondzie, uświadomił mi to dopiero znak drogowy mówiący że jadę krajówką na Radomsko o.O No ale wtedy jeszcze noga dobrze się kręciła, więc mogłem sobie pozwolić na parę karnych kilosów. W sumie to i lepiej bo bez nich nie przekroczyłbym dzisiaj 150 ;)
25 km od domu zaczęło się dawać we znaki niewyspanie, zacząłem po prostu gasnąć, pod koniec myślałem że glebnę na trawę i pójdę spać jak ostatni żul. Musiałem co jakiś czas szukać miejsca na odpoczynek, no i w sumie wyszło mi to na dobre bo obadałem na Strawczynie ładny deptak ;}
Mimo że końcówka była koszmarna to już zdążyłem ochłonąć i całość wycieczki oceniam na 20 pkt w skali 0 - 5. Łącznie mi wyszło grubo ponad 60 km nowości, pogoda dopisała, na półmetku tylko trochę topiło ale wytrwałem.
Kurde Tour de France się rozkręca a ja jeszcze w tym sezonie bez stówki... Tak mało coś śmigam że musiałem w końcu się wyżyć, przy okazji przypomniałem sobie o celach na ten rok, dlatego na dzisiaj wybrałem Sędziszów.
Wyszło mi ponad 40 km nowości - na samym Sędziszowie generalnie nie ma czego szukać, ale za to bardzo tam klimatycznie, naprawdę na plus. Poza tym dominowały ładne spokojne wsie, głównym elementem krajobrazu były bardzo rozległe łąki i pasiaki.
Nie myślałem że będzie takie słońce, ale na szczęście wytrwałem, mimo że cienia nie było nic. Kondycyjne też to zniosłem zaskakująco dobrze, prądu nie odcięło, prędkość bardzo dobra. Ogółem wycieczka na spory plus, bardzo klimatyczna.
Takie szaro und ponuro ostatnio że się nie chce żyć. Odkładałem jazdę rowerem aż się pogoda poprawi, no a dupa rośnie, to w końcu mówię - jak ma padać to niech se pada, jadę.
Dzisiaj na ciut dalszą północ gdzie mnie jeszcze nie było, zaliczyłem ponad 20 km nowych terenów, takich nawet ładnych, acz nie spieszy mi się by tam wracać, chyba że akurat się będę przygotowywał do Paris-Roubaix.
W stronę Samsonowa droga rozkopana, ruch wahadłowy i właśnie zaczęło mi lać, czyli zsumowały się wszystkie strachy... dłuższą chwilę to trwało, ale w końcu wyszło słońce i ładnie wyschnąłem, do domu kręciło się komfortowo. Mimo wszystkiego spoko wycieczka, bardzo szybko mi uleciała, na spory plus.
Jestem Damian, na rowerze znany jako Damiano Pantani. Urodzony w Kielcach w 1991 roku, szosowiec ze źródłami w kolarstwie górskim.
KOLARSKI OPĘTANIEC
MIŁOŚNIK ASTRONOMII
KONSERWATYWNY LIBERTARIANIN
Z zawodu programista aplikacji internetowych. Z końcem 2018 odstawiłem bloga, dlatego udostępniłem kod szablonu na forum. Jeśli nie ten, to być może zainteresuje Cię stary szablon. Walić śmiało w razie uwag, moje dane kontaktowe znajdują się na dole.