Grudzień zawitał więc pora na zebranie wszystkich wycieczek w jedną kupę i zrobienie raportu z sezonu 2013 - dla mnie bardzo przełomowego, pierwszego szosowego, i pierwszego na bikestats. Wielu rowerzystów nie uznaje czegoś takiego jak 'koniec sezonu', ale ja jestem zdania że za rowerkiem trzeba zatęsknić.
Wyżej wstawiłem dwie mapki z pokonanym terenem - pierwsza pokazuje teren zrobiony na góralu w sezonach 2008 - 2012. Ciemny kolor oznacza częstą jazdę, jasny rzadką, a blady jednorazową. Dla porównania niżej wstawiona jest mapka z terenem zaliczonym tylko na szosie, tylko w sezonie 2013. Jak dla mnie imponująca różnica - inwestycja się opłaciła :)
Sucho i wietrznie. Te dwa słowa okazały się w tym sezonie kluczowymi. Susze nie oznaczały jednak wszystkiego dobrego - na drodze zostawało mnóstwo kurzu, piachu, żwiru, itp. Nie było deszczu praktycznie 2 miesiące więc na drogach zalegało to wszystko - miejscami jechało się jak na cyclocrossie, a parę razy zaliczyłem 'szlify' o czym kilka sekcji niżej. Wiatry - w zasadzie myślę że takie jak w każdym innym sezonie, ale na szosie dają się we znaki dziesięciokrotnie bardziej...
Szosówkę kupiłem pod koniec maja - wcześniej w sezonie bujałem się trochę góralem. Pierwsze wrażenia były różne - przede wszystkim rower był:
- prawie 3 x droższy,
- 100 x ładniejszy,
- 100 x sprawniejszy,
- dokładnie 2 x lżejszy,
- 2 x szybszy,
- 10 x mniej wygodny.
To ostanie okazało się tylko chwilowe, bo potrzebowałem dokładnego ustawienia siodła i kiery. Po właściwym ustawieniu roweru okazał się być dla mnie nawet wygodniejszy od górala !!
Pierwsza jazda - miotało mną jak szatan :D Na lewo i prawo - nie byłem w stanie ogarnąć tak lekkiego roweru. Na zjazdach nie brakowało mi przełożenia - to był po prostu szok.
Na początku wiadomo - miałem trudności z hamowaniem i zmianą biegów bo trzeba się było przestawić z klamkomanetek górskich na szosowe. Brak amortyzacji też nie stanowił problemu, na szosie nie jest ona potrzebna, poza tym karbonowy widelec ładnie tłumi delikatne drgania.
Na początku mając samą szosę nie byłem jakoś powalony na kolana z powodu prędkości - moja średnia wynosiła 28 kph - takie prędkości potrafiłem wygenerować na góralu (co prawda w potwornych męczarniach, ale fakt faktem). Kupno bloków bardzo wiele nie dało bo około 0,5 kph. Dopiero wiedza jak wykorzystać te bloki przyspieszyła mnie do 31 kph - w porównaniu z tempem na góralu (21) różnica jest ogromna. Był to mój pierwszy szosowy sezon - zobaczymy jak to będzie wyglądało w przyszłości :)
Przeczytałem ostatnio wszystkie swoje posty od początku bloga i muszę to przyznać - postęp jest znaczny, nie tylko jeśli chodzi o prędkość, ale o technikę jazdy, "rozumienie" roweru, znajomość własnego organizmu, jego możliwości, itp, itd.
Kolarz bez szlifu to jak żołnierz bez karabinu. W tym sezonie miałem z 8 incydentów. W całej poprzedniej karierze nie miałem ich tyle co przez ten jeden sezon. Miały one jednak miejsce częściej na początku, od połowy lipca nic się już nie wydarzyło :)
1. Szlif w Kielcach (ostry zakręt, dużo piachu - wiadomo). Szkody zerowe.
2. Dzień później - na Mniowie chciałem zatrzymać się na chodniku ale wjeżdżałem na niego pod zbyt ostrym kątem, a jako że leżało dużo piachu to przetarłem kołem o krawężnik i się poślizgnąłem. Szkody na szczęście zerowe.
3. Ostry zakręt na Wincentowie - zawsze robiłem go 35 kph, tak i tym razem. "Zapomniałem" tylko że jest mokro i w ten sposób przestrzeliłem zakręt lądując w rowie - w sensie rower wleciał do rowu a ja 'przeskoczyłem' nad nim i - nie wiadomo jak - wylądowałem na czterech łapach tuż za rowem - a było tam z pół metra miejsca - dalej tylko płot. Do tej pory nie wiem jak to się stało. Zero szkód.
4. Piekoszów - zatrzymuję się przed krzyżówką, ale zapomniałem że jadę w blokach. Efekt wiadomy - na szczęście żadnych negatywnych skutków.
5. Strawczynek - zaliczony głęboki rowek w drodze którego nie zauważyłem. Szkody - ból nadgarstków, skrzywiona obręcz.
6. Rykoszyn - sytuacja podobna do pkt. 2, ale nie zjeżdżałem na chodnik, po prostu się zagapiłem na zakręcie, przetarłem kołem o krawężnik i wylądowałem na chodniku. Szkody - rozdrapane strupki i delikatny ból w łokciu.
7. Oblęgorek -
czytaj tutaj...
8. Miedzianka - duża prędkość, ostry zakręt, drobny suchy piach na drodze, mocno pochylona sylwetka, no i szlif. Efekty - ból żeber, urwane elementy uzupełniające w klamkomanetce, rozszarpana owijka, zgubiony korek, zadrapane siodło i konik. Szkoda.
Wyżej przedstawiony jest wykres, na którym zaznaczyłem procentowo uśrednioną ilość wycieczek / kilometrów, w których byłem zadowolony lub niezadowolony z jazdy, rezultatu, pogody, trasy itp, itd. Daje do myślenia czym jest dla mnie rower!
Na rok 2013 wyznaczyłem sobie targety które okazały się bardzo łatwe do zrealizowania, ale to mój pierwszy sezon na szosie i nie wiedziałem czego po sobie oczekiwać. Jedyny cel z którego zrezygnowałem to "pojawić się na treningu IC-Katowice" - bo finanse, czas, trudności z powrotem, generalny poziom opłacalności...
Na rok 2014 wymyśliłem sobie cele, które będą swego rodzaju wyzwaniem, żebym do końca nie był pewien czy uda się je zrealizować :) Oto niektóre z nich - w nawiasie poziom trudności:
- (Średni) Standard - pielgrzymka na Jasną Górę. Tym razem w dwie strony.
- (Trudny) 2 x dystans 200 km.
- (Średni) 8 x dystans 100 km (200 km się nie liczy jako 100).
- (Łatwy) 5000 km na sezon.
- (Średni) 1500 km w miesiąc.
- (Trudny) 35 km w jeździe godzinnej.
- (Średni) Cztery podjazdy na Paśmie Oblęgorskim podczas jednej wycieczki (Pępice, Widoma, Malmurzyn, Sieniów).
Ogółem - sezon bardzo udany, szkoda że taki krótki (a raczej - późno zaczęty). Już się nie mogę doczekać kolejnego <3 Na zimę postaram się załatwić trenażer :} No to tyle. Do zobaczenia na drodze w roku 2014. Dzięki za wytrwałość i przeczytanie :)