Miała być stówa ale nie czułem się na siłach, no i jak się okazało dobrze że tak się stało, taka duchota że właściwie od startu byłem kompletnie odcięty. Dzisiaj fajna traska bo po rzadko / dawno nie odwiedzanych asfaltach, szkoda tylko że całą drogę byłem pół żywy. No nic, ważne że pokręcone.
Całkowicie bezwietrznie i super temperaturka, to wystarczy żeby powiedzieć że warunki były idealne, mimo że pochmurno i miejscami mżyło. No super pętelka choć nieco narzekam na zniżkę formy. Jutro chętnie podejmę się stówci choć z lekkim niepokojem po długiej przerwie od kręcenia.
Dwa tygodnie bez krynconka, bo to choroba, remont, pogoda, a to po prostu leń. Tak patrząc na to wszystko z boku, to w sumie przydała się ta przerwa, taki reset od czasu do czasu nie zaszkodzi.
A co do samej jazdy to bardzo spoko, choć całą drogę strasznie kuło w zatokach, bo kompletnie straciłem na wydolności. A szkoda bo noga się w miarę zachowała. Poza tym fajna pogoda, sporo życia na wsiach, kolorowo, ciepło i cały czas do przodu.
Trochę przerwy bo okazało się że ostatnia niedyspozycja to była po prostu choroba. Teraz niby wyzdrowiałem ale po powrocie znowu coś mnie chyba bierze, takie szczęście Chciałem dociągnąć pierwszy raz od 3-ch lat do 1000 km / miesiąc ale raczej nie da rady. Szkoda bo strasznie mnie wciągnęła idea jazdy stówki co weekend, ale chyba trzeba będzie całkiem wyzdrowieć... W każdym razie czerwiec już mogę zaliczyć do bardzo udanych także nic straconego.
Ale niesamowity flak w nogach, taki byłem jakby niewyspany, przegrzany, niedojedzony, całkowicie odcięty. Cóż, zdarza się, zapominamy i jedziemy dalej.
Kolejna stówka, marzył mi się Przedbórz, to tam pocisnąłem bo i stamtąd wiało hehe. Obiad mi się przedłużał i zamiast wyjechać gdzieś w południe to dopiero 15:30, to chyba moja najpóźniej zaczęta stówka w życiu. Na początku super, na Olesznie chciałem sobie przypomnieć tamtejszy wiadukt bo ładny widok jest, a tu BAM - 5 metrowy żółty znak że wiadukt jest rozbebeszony i trzeba jechać objazdem. Ale walę, obadałem mapy i był przejazd dołem więc nie musiałem zmieniać planów. Na miejscu mała sesja, a za 2 minutki przejechał mi nasz kochany Polski Pedziolino strasznie szkoda że nie złapałem, może następnym razem hehe
Do Przedborza raczej średnie asfalty ale przejezdne. Do tego ładne wsie i wysokie łyse pagórki
Chciałem sobie na samym mieście spokojnie przysiąść, w cieniu coś zjeść, a tu BAM - DNI PRZEDBORZA tyle ludzi że nie było czym oddychać. Niby trafiłem idealnie, bo jestem tu raz na 3 lata a tu takie czary. Z drugiej strony zaczynałem się przegrzewać a nie było gdzie usiąść w cieniu - no to pokręciłem się po mieście, rozjeżdżałem nogi, skręciłem nad zalew coś zjeść, a tam ni jednego drzewka szkoda bo zalew naprawdę ładny, tylko jakoś mało ludzi, może dlatego że wszyscy na rynku.
Trochę nie dojadłem, ale nie chciałem wchodzić do sklepów w okolicy rynku bo pewnie musiałbym pożegnać się z rowerem, a wszystkie sklepy w pobliżu pozamykane. No to "na koń" i rozglądam się za sklepem - nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to że jechałem przez las gdzieś na granicy województw. Stan drogi taki że nawet nie będę pisał bo chyba dostanę dożywocie za brzydkie słowa.
W końcu jakaś wsina - dokładnie Piskorzeniec - normalnie nie wiedziałbym że tam sklepik jest, ale zauważyłem że sobie siedzi kilku miejscowych żuli, a nad nimi mała tabliczka że to sklep. Podbijam, okazuje się że to taki malutki sklepik że trzeba dzwonkiem dzwonić żeby Pani otworzyła, fajnie że takie jeszcze istnieją. Popeplaliśmy trochę z żulami i sklepową, myślałem że jej serce stanie jak powiedziałem że pod Kielcami mieszkam. Fajnie było ale trza kręcić bo już późno się robiło.
Dalej takie wertepy że te poprzednie asfalty - można powiedzieć - były gładkie jak dupa niemowlaka. Szkoda w ogóle strzępić ryja, tak dawno tam nie byłem a do tej pory się tam nic nie dzieje. Dopiero za Mninem, kiedyś tam był armagedon, dzisiaj zastałem ładną nową drogę i już do samego domu kręciło się gładko, choć szanownych 4 liter i nadgarstków już nie czułem.
Ogólnie mimo wszystko pod koniec ochłonąłem, wszystkie złe emocje poszły sobie spać i wycieczkę zapamiętam naprawdę dobrze. Wyszło mi ze 26 kilo nowości, może jeszcze się pokręcę po okolicy bo bardzo ładna. No i 3000 kalorii w dół
Po dwóch obiadach, strasznie ciężko zwłaszcza na początku, a w planach miałem podjazd pod Raszówkę, więc zdecydowałem zrobić go raczej lekko. Przed podjazdem byłem strasznie blokowany na drogach, za podjazdem miałem bardzo niefajne wiatry, stąd raczej nie topowa średnia prędkość. Mimo to całkiem fajna traska, jutro przerwa a w sobotę cosik fajniejszego może.
2 dni bez kręcenia - to było jak wieczność, to znaczy że wszystko wróciło do normalności dodatkowo dystans 30 kilo wydaje mi się śmieszny, no ale pogoda niewyjściowa i trochę planów mam na wieczór. Ogółem dziś bardzo spoko rundka.
Jestem Damian, na rowerze znany jako Damiano Pantani. Urodzony w Kielcach w 1991 roku, szosowiec ze źródłami w kolarstwie górskim.
KOLARSKI OPĘTANIEC
MIŁOŚNIK ASTRONOMII
KONSERWATYWNY LIBERTARIANIN
Z zawodu programista aplikacji internetowych. Z końcem 2018 odstawiłem bloga, dlatego udostępniłem kod szablonu na forum. Jeśli nie ten, to być może zainteresuje Cię stary szablon. Walić śmiało w razie uwag, moje dane kontaktowe znajdują się na dole.