Chciałem dzisiaj zobaczyć Jędrzejów, ale 'wiaterek' skutecznie mnie zniechęcił, więc zrobiłem tylko cotygodniowy serwis rowerowi i wieczorem pojechałem na małą pętlę sprawdzić czy wszystko gra. Potem jeszcze pocisnąłem na CPN po prowiant bo oczywiście wszyscy kierowcy w okolicy nie mogli...
Kolejny tegoroczny target zaliczony - przekroczyć 33km/h na odcinku 33km, czyli zejść poniżej godziny na 33-kilometrowej trasie, czyli uzyskać minimum 33km w jeździe godzinnej :D Ostatecznie udało się w godzinę wykręcić 33.71 km.
Był to mój pierwszy tego typu sprawdzian więc automatycznie te wyniki stają się dla mnie rekordowymi (pierwsza okazja do pobicia - może za rok...). Pojechałem 2 razy pętelkę 19 km - na pierwszej chciałem z siebie dać wszystko, żeby na drugiej 'bronić' wyniku. I co się okazało... Mordowałem się na pierwszym kółku a tempo ledwo powyżej 33. Na drugim okrążeniu jakoś luźniej ale szybciej. Trzeba to przemyśleć bo gdzieś tu leży klucz do szybszej jazdy.
Przestawiłem sobie rower z trybu 'szybki' na tryb 'wygodny' i to był strzał w setę ;) W sierpniu stawiam na dystans, nie na prędkość. Od dawna miałem ochotę zobaczyć Radoszyce i Smyków, więc tam pojechałem - z zamiarem zrobienia 70 km.
Między Rudą Strawczyńską a terenami Smykowa mijałem tyle cudnych wiosek. Co kolejna to ładniejsza. Korzystając z okazji pojechałem na Miedzierzę bo tam mieszka moja znajoma, przynajmniej będę miał z nią o czym podyskutować ;) Z tego co mówiła to jest to wiocha zabita dechami... Bull shit, piękna, duża, kolorowa miejscowość, ładne okolice, dużo ludzi i mało samochodów, no cud miód ;)
Skręciłem na Radoszyce przez las, co okazało się błędem bo gorszych asfaltów w życiu nie widziałem... Serio, 10 kilo przez takie wertepy że nadgarstki mi się już rozsypywały... chociaż tyle że piękne czyste i kolorowe lasy trochę zrekompensowały ten ból.
Same Radoszyce bardzo ładne, tutaj zrobiłem sobie dłuższego brejka na bułkę i fotki. Pojechałem w stronę Łopuszna, a tam - znowu asfalty jakby przeszło trzęsienie ziemi...
Dojechałem do domu, a licznik pokazał 87 km, no to zjadłem coś na szybko i pojechałem dokręcić setę. Tak się świetnie czułem przez cały dzień że mógłbym zrobić jeszcze z 50 kilo, ale wolę rozłożyć siły na kilka dni.
Koło Fanisławic jechał na rowerze taki gość... bez jednej nogi ... ... .. .. . . Miał zrobiony taki prowizoryczny 'nosek' na jednym pedale, i jeszcze jakoś utrzymywał równowagę... ciekawe bo na smutnego nie wyglądał a wręcz przeciwnie! Naprawdę zacząłem się tak zastanawiać co JA bym zrobił na jego miejscu...
Godzinka kręcenia wieczorowego - kiedy wiatry poszły sobie spać :) Trzeba się trochę ruszać by trzymać się w kupie, chcę w czwartek pojechać gdzieś dalej by zacząć sierpień z impetem.
Pojechałem na Chęciny trasą odwrotną niż zazwyczaj, bo w moim odczuciu w tę stronę jest bardziej podjazdowo - ćwiczyłem podjazdy na cięższym biegu bo mam z tym jeszcze problemy. Przy okazji sprawdziłem jak tam roboty drogowe w tych stronach... Ciekawe że już skończyli taki kawał drogi, a na Piekoszowie robią już półtorej roku xD xD xD
Miałem dzisiaj duuużo czasu żeby precyzyjnie ustawić sobie rower, i pojechałem na godzinkę sprawdzić czy dobrze się śmiga... Generalnie rewelka, w nogach już tak bardzo nie czuję zmęczenia, ale to się jeszcze okaże na dłuższych trasach. Muszę jeszcze z kierownicą pokombinować i będzie full wypas.
Wyjechałem po drugiej, pierwsze 20 km nie pamiętam za dobrze, bo były to znane mi tereny więc byłem raczej myślami poza trasą... Było duszno, gorąco, starałem się jechać między 28 - 29 kph by się nie zmęczyć od razu. Pierwsza przerwa na Małogoszczu - skorzystałem tylko z prysznica na rynku i poleciałem dalej.
Od tego momentu musiałem co kilkanaście km robić pauzę by skorzystać z GPSa bo oznakowanie drogi było zerowe. Za Małogoszczem rozlegały się ogromne równiny... może miłe dla oka ale na pewno nie dla cyklisty. A poza tym na trasie nudy.
Po cichutku pomalutku łykałem kolejne km, aż w końcu dokręciłem do Włoszczowy. Spodziewałem się że to będzie ciut większe miasto. A ludzi na ulicach - ZERO. Miałem wrażenie że jadę przez miasto duchów... Minąłem rynek i poleciałem bezpośrednio zobaczyć znaną - nie pamiętam już z czego ale znaną - stację Włoszczowa-Północ. Miałem farta bo podczas sesji zdjęciowej leciał pociag - ciął chyba ze 160kph, a robił taki kosmiczny szum że aż się go bałem :D Tylko czemu się nie zatrzymał na stacji?
Zrobiłem kilka fot i szybko stamtąd uciekłem bo czułem się jak boczek na patelni.
Do domu śmignąłem trasą o 10 km krótszą. Nazwy pobliskich miejscowości to jakieś szaleństwo - Jakubów, Karolinów, Ewelinów, Marianów, teraz przeglądając mapy znalazłem jeszcze Antonielów, Wojciechów i Brygidów. Szkoda że nie było Ildefonsowa...
Prąd odcięło mi dopiero na 80-tym kilometrze. Kiedy zajechałem do domu licznik pokazał 88.88 km xDxDxD No to zostawiłem niepotrzebne rzeczy, wziąłem głęboki oddech i pojechałem dokręcić do setki, bo taka okazja nie zdarza się często. Ledwo utrzymywałem równowagę na tym rowerze, tyłka to już nawet nie czułem, ale szczęśliwy że zrobiłem taki dystans dojechałem cały do domu.
Dzisiaj przekonałem się co to jest seryjne łykanie kilosów... No cóż, czekają mnie jakieś 3 dni przerwy, bo idą upały i burze. Może wieczorami pokręcę drobny kawałek by rozruszać obolałe nogi... Ale nie zamierzam przekraczać 30km / dzień. Chociaż tyle że sobie TdP pooglądam ;)
Rano wpadłem na pomysł zobaczenia Włoszczowy i zrobienia pierwszej sety. Motywacja była, siła też, ale znowu do późnego popołudnia wiało jak w Świętokrzyskim lol xD
No cóż, w domu nudy jak nie wiem, no to mimo wiatru pojechałem troszki pokręcić, by nie wyjść z jako-tako dobrej formy.
Miałem incydent gdzieś na Oblęgorku - jakaś baba wyjeżdżała z pola samochodem, i robiła to tak graślawo że musiała wyjechać na przeciwny pas... Na hamulec było za późno więc odbiłem w stronę chodnika, gdzie było dużo piachu. Przy 40 kph nie dałem rady wrócić na asfalt, poślizgnąłem się, zahaczyłem o krawężnik, przeleciałem przez chodnik i wylądowałem w pokrzywach. Bardzo szczęśliwie się złożyło że leciałem odwrócony plecami, więc kiedy na nie upadłem to wyszłedł mi taki fikołek w tył jak na WFie :D Po wszystkim baba jeszcze coś tam do mnie pobełkotała ale nawet jej nie słuchałem tylko sprawdzałem co z rowerem. Znowu obręcze do podcentrowania, poza tym wszystko OK.
Jakoś nie odbił mi się ten wypadek na psychice bo te salto w powietrzy było... przyjemne :D Upadłem bardzo miękko, zupełne zero bólu. Jedynie co, to delikatnie pokrzywy poparzyły czoło i łydkę, co później odczuwałem jako przyjemny chłód. Cóż, kolejne doświadczenie do kolekcji :) Luzujemy hamulce i jedziemy dalej...
Nad zalewem w Strawczynie mnóstwo ludzi, przez weekend pewnie nie będzie się dało przejść w tym gąszczu golasów. Hiehie w jednym miejscu postanowiłem doscinąć, leciałem z 45 i wtedy przez ścieżkę przechodzili... policjanci :D Już nawet nie zdążyłem wyhamować, ale i tak leciałem na tyle szybko że misiek tylko machnął na mnie łapą...
Ostatni raz rowerem na praktykę zawodową <3 Szefu dał mi wolne jutro także oficjalnie zaczynam miesiąc wakacji - delikatnie ograniczonych, ale zawsze :D
Co do samej jazdy - rano nie mogło być lepiej... Zero wiatru, słońce świeci, IDEALNIE ciepło. Jedynie co to było ciasno na drogach, ale średnia prędkość wysoka jak na miasto i roboty drogowe.
Dzisiaj znowu szalały tajfuny. Chociaż tyle że w jedną stronę wiało w plecy, a nie tak jak wczoraj...
W piątek mam ostatni dzień praktyk zawodowych, w końcu będę mógł jechać kiedy chcę, gdzie chcę, jak chcę itd... Zapowiada się pracowity sierpień bo mam dużo targetów do zrobienia ;)
Jestem Damian, na rowerze znany jako Damiano Pantani. Urodzony w Kielcach w 1991 roku, szosowiec ze źródłami w kolarstwie górskim.
KOLARSKI OPĘTANIEC
MIŁOŚNIK ASTRONOMII
KONSERWATYWNY LIBERTARIANIN
Z zawodu programista aplikacji internetowych. Z końcem 2018 odstawiłem bloga, dlatego udostępniłem kod szablonu na forum. Jeśli nie ten, to być może zainteresuje Cię stary szablon. Walić śmiało w razie uwag, moje dane kontaktowe znajdują się na dole.